Tak się zastanawiałem pisząc ostatni post ile to już rowerów się przewinęło w moim życiu...
Mam 36 lat, "przeciętny" człowiek, który myślę na codzień używa roweru jako prawie głównego środka transportu to:
1. Jako dziecko dostaje pierwszy rowerek - pewnie taki na 3 kółkach
2. Potem za moich czasów najczęściej był taki rowerek na kołach 14-16 cali - reksio chyba się nazywał, zazdrościłem go innym dzieciakom bo był taki szybki...
3. Potem dzieciaki dostawały BMXy lub Wigry 3 na kołach 20 cali
4. Potem były "górale" na kołach 26 cali i albo już na tym się zaprzestało bo auto itd, albo kupowało się następne.
5 i 6 to myślę że więcej już normalni ludzie nie kupują. Maks jeden lub dwa rowery i koniec. Bo niby po co.
No to teraz zobaczmy jak to było u mnie... Niestety w większości nie mam oryginalnych zdjęć, więc trzeba było wyszukiwać, a czasami nawet nie dało się tego zrobić...
1. Mały ruski rowerek na kołach chyba 12 lub 14 cali. Pamiętam, że charakteryzował się tym, że opony były pełne. Tzn. zalane gumą, nie było w nich dętek ani powietrza. A zamiast szprych miał takie pręty (6 szt.). To na nim nauczyłem się jeździć i nie miałem nic wcześniej. Pamiętam jak byłem sfrustrowany, że muszę jeździć na 4 kółkach a starsze chłopaki jeździli na 2 (w moim wieku nie miałem zbyt wielu znajomych...). Pamiętam, że nie umiałem tego odkręcić ale jakoś udało mi się zadrzeć je do góry i od śniadania do obiadu już jeździłem. Samo przyszło. Nikt nie pomagał. Po prostu poszło.
2. Potem rodzice kupili mi BMXa Rometa. To był sprzęt. Żółty. Dłuuugo go miałem, bo rodziców potem nie było stać, żeby kupić mi górala. Więc jeździłem, nawet jak był już o wiele na mnie za mały... Dawał wolność, to pamiętam bardzo dobrze. Dzisiaj to pewnie policja by zatrzymała takiego dzieciaka co jeździ wszędzie i "daleko". Najdalej to pamiętam z centrum miasta nad rzekę z kolegami (około 20km w jedną stronę).
3. Tak doszliśmy do mojej kochanej Meridy Kalahari 550. Niebieska. Stalowa. Rozmiar 16 cali. Sam na nią zarobiłem przepisując rękopis starszego pana do komputera. 650 zł, które zarabiałem od września do prawie marca (a i tak nie wystarczyło i trzeba było kombinować), wydałem dopiero w okolicach maja. Wszyscy już daaawno mieli swoje górale. Ja dopiero kupiłem, za to sam - bez rodziców. Pamiętam, że już wtedy baaardzo mocno się interesowałem tematem i np katalogi rowerowe (było takie coś kiedyś) to była moja główna lektura. W takich pieniądzach nie miałem co liczyć na aluminium. Więc szukałem, jak najlepszej stalowej ramy. Pamiętam, że w tamtych czasach częste było wsadzanie przez producentów plastikowych dźwigni hamulców. Mój miał takie altusowe aluminiowe, zespolone z manetkami 3x7. Pamiętam jak dwa lata później dostałem na święta "v-break'i" SRAM 7.0 (wtedy były 5.0, 7.0 i najlepszy 9.0) i po zamontowaniu trzeba było na nowo nauczyć się hamować bo człowiek leciał przez kierownicę przy najdrobniejszym hamowaniu... Jednak później, przy wzroście 173 cm rama okazała się na mnie za mała... Jeździłem jeszcze nią długo, ale rozglądałem się za czymś następnym.
4. Lecimy dalej, tak pojawiła się Orbea Sherpa - nie znalazłem nawet podobnego zdjęcia. Pamiętam tylko, że była aluminiowa, miała kasetę z tyłu i nie miała tarczówek. Nacieszyłem się nią jakieś 2-3 tygodnie i mi ją ukradli...
5. Giant Terrago. Rama aluminium, kaseta, amortyzator olejowy (powietrzne to były wtedy tylko SIDy...), hamulce tarczowe hydrauliczne. To był sprzęt marzeń kupiony na raty... Pojeździłem nią dwa lata i musiałem sprzedać przez różne perturbacje życiowe.
Mamy już pięć rowerów, a ja w tym momencie mam około 20 lat i życie mi się lekko mówiąc spieprzyło. Wtedy były rzeczy dużo ważniejsze i pilniejsze. Z perspektywy czasu widzę, że nie potrzebnie sprzedałem ten ostatni rower. Człowiek całe życie się uczy a durny umiera...
Tutaj muszę zakończyć bo i następna część, będzie jednocześnie następnym rozdziałem mojego rowerowego życia...
Komentarze
Prześlij komentarz